Fabryka słodyczy

Wśród malowniczych jezior, lasów i pagórków na dalekiej północy znajduje się fabryka. Nie byle jaka fabryka, bo jest to fabryka słodyczy, a konkretniej śliwek w czekoladzie oraz krówek. Do fabryki tej nie dojedziemy tak łatwo. Otóż trzeba przejechać kilka godzin pociągiem, później małym autobusem do centrum miasteczka oraz kilka kroków poza dzielnice mieszkalne. Oto jesteśmy, stąd można podziwiać fabrykę słodyczy niczym ze snów, bo umiejscowioną pośród malowniczych krajobrazów. Na pierwszym planie ukazuje się naszym oczom rząd sześciu wysokich jak dęby zbiorników, tuż obok wyrasta dymiący, czerwono-biały komin. Po prawej stronie od komina widzimy przeszklony budynek, prawdopodobnie biurowiec. Tutejsi pracownicy muszą mieć nie lada przyjemność pracować w takich okolicznościach przyrody, ponieważ gdy obejrzymy się dalej w prawo naszym oczom ukazuje się przepiękne jezioro, które połyskuje promieniami światła. Przechodzimy przez bramę, na której strażnik sprawdza nasze legitymacje oraz torby. Na teren zakładu nie można wnosić materiałów wybuchowych, ostrych narzędzi oraz broni. Udaje nam się przejść bez problemu. Tuż za bramą wita nas uśmiechnięty jegomość w białym fartuchu, z szalonym, zakręconym wąsem. Mówi, że nie mógł się nas już doczekać i zaprasza do budynku. Wchodzimy do przeszklonego biurowca wielkimi, ciemnymi drzwiami. Witamy się grzecznie z Paniami szatniarkami, zostawiamy płaszcze i przechodzimy dalej. Lawirujemy plątaniną korytarzy, czujemy się jakbyśmy wchodzili co najmniej do tajemniczej korporacji, która steruje losami świata, a to przecież nasza zaprzyjaźniona fabryka, którą pamiętamy z dzieciństwa! Pokonujemy rzędy schodów, to do góry, to w dół i po długiej przeprawie docieramy do celu. Nasz przewodnik otwiera drzwi i gestem zaprasza nas do środka. Wchodzimy do przestronnej sali konferencyjnej. Na środku stoi długi, okrągły, czarny stół z ustawionymi dookoła białymi krzesłami. Na stole leży blaszana taca, a na niej krówki ze zdjęciem właściciela zakładu, który również ma tajemniczy, zawadiacki wąs, ale wygląda inaczej niż nasz opiekun. Obydwoje stwierdzamy, że jest on ojcem założycielem fabryki. Na ścianie widnieje ogromny, ciemny napis na białym tle, a tuż obok namalowana jest uśmiechnięta krowa z garścią cukierków w dłoni. Nasz przewodnik zapraszającym gestem prosi nas, abyśmy zasiedli do stołu i wyjmuje z szuflady grubą, niebieską teczkę oraz mały pakunek zawinięty w papier przewiązany w rustykalnym stylu. Przysuwa w naszą stronę blaszaną tackę, z której krówki ze zdjęciem właściciela aż proszą się o zabranie jednej z nich. Tak też robimy i chowamy krówki na później. Właściciel otwiera swoją teczkę i wyjmuje z niej stos papierów i dokumentów, i przekazuje je na nasze ręce. Przeglądamy je uważnie przez dobrą chwilę, patrzymy po sobie i kiwając głowami podpisujemy każdy egzemplarz. W tym samym czasie nasz gospodarz wypisuje małą karteczkę, którą przypina do pakunku. Wymieniamy się spojrzeniami i ściskamy sobie dłonie. Składamy równo stos dokumentów i przekazujemy je właścicielowi, na co on przysuwa do nas pakunek z karteczką.